Hazel Amerigo siedziała w
szkolnym kiblu i paliła papierosa. Nie była z tego faktu specjalnie zadowolona,
ale miała tego dnia tak podły humor, że postanowiła potruć się trochę nikotyną.
Od rana lał deszcz, a ciśnienie było tak niskie, iż wszystkich meteoropatów
szlag trafiał równo i porządnie.
Kiedy
Hazel siedząc na sedesie niczym księżniczka na tronie zaciągała się
papierosowym dymem, w progu łazienki stanął największy szkolny przystojniak i
łobuz w jednym, Benny Stapford. Przybrał pozę macho, oparłszy się swobodnie o
framugę i wywróciwszy teatralnie oczami, westchnął:
—
A ty znowu palisz…
Hazel
spojrzała na niego z obrzydzeniem.
—
A ty znowu łazisz po damskich kiblach — odparowała zgryźliwie.
Benny
zacmokał z niezadowoleniem.
— Ajaj, ile jadu w słowach rudzielca! Jeśli
rudzielec da się zaprosić na kawę, zapomnę o tym niemiłym tonie mojej pięknej
rozmówczyni… — wymruczał chłopak.
Hazel
prawie się zakrztusiła. Kaszlnąwszy, zaczęła się śmiać do rozpuku, aż łzy
popłynęły jej z oczu. Wstała, wyrzuciła niedopałek do kosza i rzuciła do
Benny’ego:
—
Na kawę to ty sobie możesz zaprosić swoją babcię. Adios, frajerze!
To
powiedziawszy, wyszła z łazienki, trzasnąwszy mocno drzwiami.
Korytarz
szkolny był pusty. Wszyscy uczniowie siedzieli już w salach lekcyjnych i Hazel uznała, że powinna iść w ich ślady.
Ściągnęła gumki kaptura szarej bluzy, włożywszy go uprzednio na głowę. Tak była
bezpieczna. Mogła spokojnie, niezauważona przedostać się do pracowni fizycznej
numer 3.
Głównym
mankamentem egzystencji Hazel były jej rude włosy, poskręcane w delikatne pukle
i świadomość, że nijak mają się one do włoskiego nazwiska, które nosi. Uroda
Hazel nie miała nic wspólnego z Włochami. A powinna mieć.
Hazel
często pytała matkę, kim jest jej ojciec. Dlaczego zostawił kobietę z małym
dzieckiem i zwiał za granicę. Dlaczego nie zna jego narodowości…
—Szlag
by go trafił, jego i innych facetów! —
wymruczała Hazel pod nosem, przygryzając wargę.
To
się stało w tamtej chwili.
Korytarz
szkolny zniknął.
Najpierw
przestała widzieć.
Później
słyszeć.
A
później był ogień. Tylko ogień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz